Przystanek Woodstock w 2014 roku był dla mnie drugim Przystankiem, na którym miałem okazję gościć. Pierwszy był rok wcześniej, co zasadniczo stawia mnie na końcu kolejki weteranów tego festiwalu. Niemniej w zeszłym roku bardzo mi się spodobało (byłem tylko 12 godzin), więc w tym wizyta była dłuższa i intensywniejsza (24 godziny z noclegiem).
Co rzuca się w oczy na dzień dobry?
Jeszcze na parkingu umiejscowionym jakieś 2,5-3km od głównej sceny (za polem namiotowym) dało się odczuć pozytywną atmosferę. Sporo samochodów, masa ludzi, upał, a jednak wszyscy się do siebie uśmiechali. Nie było wpychania się w kolejce, nie było trąbienia, a raczej rozpoczynający się festyn i zabawa. To był ten pierwszy szok – niestety większość innych imprez masowych potrafi być skutecznie popsutych samym dojazdem.
Sama kwestia dojazdu też całkiem nieźle wypada. Kilka tras: od strony Niemiec i Polski daje możliwości kombinowania ze sposobem dotarcia. Jako urodzony w Częstochowie dobrze wiem co to znaczy sparaliżowane przez przybyłych turystów miasto. W Częstochowie w połowie sierpnia też jest nagły wzrost gości i mam wrażenie, że miasto gorzej sobie radzi z pielgrzymami, niż Kostrzyn nad Odrą z festiwalem i jego uczestnikami.
O organizacji wewnątrz festiwalu, czyli szok nr dwa
W tym roku nocowaliśmy na parkingu (w samochodzie) za polem namiotowym ciągnącym się za namiotem Kryszny. Niekończąca się rzeka namiotów, samochodów i ludzi. Zobaczyłem ten ogrom – w zeszłym roku bez nocowania nie miałem pełnego obrazu przedsięwzięcia związanego z nocowaniem, etc.
Patrole Pokojowe były dosłownie wszędzie. Przez 24 godziny obecności na festiwalu udało mi się wydreptać przynajmniej kilkanaście kilometrów. Nie widziałem ani jednej zadymy, ani jednej obitej twarzy czy kropli krwi (no może poza poobcieranymi stopami). Ludzie organizatora czuwali nad wszystkim. Jeśli komuś się przysnęło na słońcu – dowolna inna osoba zgłaszała Patrolowi (który, jak już mówiłem był wszędzie, więc nie było problemu ze znalezieniem takowego) i po kilku minutach ekipa medyczna weryfikowała stan śpiącego (albo zabierali go ze sobą, albo przenosili w zacienione miejsce lub udzielali doraźnej pomocy na miejscu).
Jedzenie miało bardzo duży teren wyznaczony na prawo od głównej sceny. Kilkadziesiąt stanowisk, a w każdym trochę inne jedzenie. Zaczynając od zupy, poprzez smażone ziemniaki i kończąc na burgerach. Tuż obok była jedna ze stref piwnego sponsora festiwalu, więc do jedzenia można było wybrać sobie coś bezalkoholowego lub tuż obok zapatrzyć w piwo.
Piwo, było dostępne wszędzie i po bardzo przyzwoitych cenach. 4 złote za puszkę, to więcej niż zdrowy rozsądek sponsora:)
ToiToie – no tutaj można mieć zdanie różne. Pewnie na początku festiwalu było nieźle, niemniej czym bliżej końca, tym trzeba było mieć większą motywację do wejścia do niektórych – mimo dużego wysiłku służb porządkowych. Zakładam, że da się to poprawić. Dla ludzi o słabszych nerwach proponuję trzy rozwiązania: pierwsze – zakwaterować się w miasteczku toitoi, gdzie ponoć jest o niebo lepiej; skorzystać na 2-3 dni z jakiś rozwiązań farmakologicznych spowalniających niektóre „procesy”; lub długie spacery po otaczających lasach (krótkie spacery prawdopodobnie są nieskuteczne). :)
Jakie grały kapele w tym roku?
No właśnie. I to jest dla mnie jedna z najfajniejszych rzeczy tego festiwalu. NIE MAM POJĘCIA KTO GRAŁ, BO ŚREDNIO MNIE TO INTERESOWAŁO. Ze sceny od okolic godziny 15-16 grała wspaniała muzyka, a czy to był Pan X czy Pani Y nie miało większego znaczenia.
Nagłośnienie było fenomenalne, bardzo profesjonalnie zestrojone, telebimy po obu stronach sceny pokazywały wiele przybliżeń na gwiazdy.
Niemniej wspólna zabawa, rozmowa z ludźmi z wielu krajów i obserwowanie tego wszystkiego na żywo było wspaniałym przeżyciem.
Na pierwszy dzień naszego pobytu wypadła też rocznica obchodów Powstania Warszawskiego. I o ile mentalnie mam wewnętrzny zgrzyt czy i jak powinno być ono czczone, o tyle 70 sekund dla Powstania było czymś, co dodatkowo poruszało i pokazywało ludziom z innych krajów, że jesteśmy dumnym narodem. Rzadko ma się też okazję słyszeć na żywo Hymn Narodowy śpiewany na kilkaset tysięcy głosów na żywo!
Poniższe zdjęcia były wykonane w godzinach wczesno-wieczornych pod samą sceną. To dla mnie jeden z bardzo dużych plusów budowania sceny kilka metrów nad ziemią. Przy samej scenie nie ma ścisku i jest czym oddychać.
Zespoły Pokojowego Patrolu w okolicy sceny.
Zestaw małżeński. Lans 15-letnich Martensów vs wygoda sandałów:)
A na koniec przykład festiwalowego marketingu. Na plakat po lewej stronie zabrakło już zdjęcia kolby kukurydzy podrasowanej przez grafika. Można by wręcz napisać marketing by #realphoto lub #nofilter :P